Andrzej Orliński. Gawęda o mieszkańcach i bywalcach pałacowego wzgórza
Andrzej Orliński
W ostatnim dniu III Festiwalu Dialogu Kultur, podczas spaceru po pałacowym wzgórzu, miałem przyjemność gawędzić z uczestnikami festiwalu o osiemsetletniej historii i bywalcach tego miejsca. Prezentowałem też tablice przedstawiające właścicieli Szczekocin – od Odrowążów do Jana Ciechanowskiego. Niech będzie to również dobrą okazją do tego, aby czytelnikom Echa przypomnieć, co na ten temat pisali historycy i regionaliści oraz zaprezentować niedawno pozyskane materiały.
Gawęda o mieszkańcach i bywalcach pałacowego wzgórza
To miejsce tak wrosło w naszą świadomość, że wielu z nas nie zauważa już nawet, że zespół pałacowo-parkowy ulokowany jest na wzgórzu, niewielkim co prawda, ale jednak wzgórzu. W kierunku na północ teren dość ostro opada w kierunku Pilicy, która kiedyś płynęła tuż za stojącym na skarpie ogrodzeniem. Łagodniej opada na wschód, za pałacem ku kanałowi i na zachód do drugiej bramy i Nawsia.
Początki Szczekocin zawsze wiązane były przez historyków z tym miejscem i z rodem Odrowążów.
Na początku XII wieku sławetny ten ród, zamieszkały wcześniej na Śląsku, Morawach i Czechach trafił do państwa Bolesława Krzywoustego. Za wojenne zasługi, polski protoplasta rodu, Prandota Stary otrzymał ogromne nadania sięgające od Miechowa po Końskie. W tym m.in. Szczekociny, Sprowę i Raszków.
Spróbujmy wyobrazić sobie jak to miejsce wyglądało, zanim nazwa Szczekociny po raz pierwszy w 1307 roku pojawiła się w źródłach pisanych. Czy pałacowe wzgórze lub jego okolice były już zamieszkałe?
Etymologia nazwy Szczekociny zawsze wywoływała i wywołuje dyskusje. Jednak wydaje się, że rację mają historycy uważający, że nazwa tego miejsca jest nazwą odosobową i pochodzi od imienia Szczekota. To imię nie przetrwało, nawet nie zostało zapisane na kartach historii. Czy ów Szczekota był Odrowążem? Bardzo możliwe. Widzę tu pewne podobieństwo do relacji między pierwszym polskim Odrowążem Prandotą Starym i wsią Prandocin w okolicach Miechowa. Imię Prandota, zapisane w źródłach dawno zaniknęło, pozostało nazwisko Prandota i wieś Prandocin. Imię Szczekota zaniknęło zanim zostało zapisane w dokumentach, nazwisko Szczekocki do dziś się zdarza, a miejscowość, dawniej niekiedy zapisywana jako Szczekocin, była i jest nadal.
Pierwszym znanym historykom Odrowążem, który mógł się w okolicy pojawić był Dobiesław ojciec Piotra zwanego Starszym, który z kolei jest pierwszym, historycznie poświadczonym właścicielem wsi Szczekociny. Możemy z dużym prawdopodobieństwem założyć, że obaj są potomkami Pradoty Starego, a być może i Szczekoty.
Pałacowe wzgórze nie było jeszcze wtedy zamieszkane, siedzibą Odrowążów był gródek nad Pilicą położony ok. 2-ch km na wschód, obecnie – ledwie widoczny wzgórek wśród stawów „Agrofirmy”. Wieś, zapewne, kilka lub kilkanaście chałup skupiło się w okolicy, gdzie dzisiaj jest pierwsza pałacowa brama i most na Pilicy. Rzeka opływając od północy pałacowe wzgórze, mijając je, tworzyła duże rozlewisko. Miejsce na wieś nadawało się idealnie. Dziś wygląda zupełnie inaczej, ale ciągle nazywane jest Nawsiem. W kierunku na północ ciągnęły się łany żyznej ziemi.
Uważa się, że to Piotr Starszy w końcu XIII wieku urządził wieś Szczekociny na prawie niemieckim, nadając jej postępową, jak na owe czasy formę. Sam jednak mieszkał z dala od niej we wspomnianym wcześniej gródku.
Za to jego syn, też Piotr przez historyków nazywany Młodszym przeniósł swoją siedzibę z gródka do miejsca, które nazwałem pałacowym wzgórzem. Zrobił nawet coś więcej. Uzyskał w 1355 roku od Kazimierza Wielkiego zgodę na lokację nowego miasta. Urządził je w miejscu między dzisiejszym rynkiem i kościołem. Nazwał jak wieś, również Szczekociny. Mieliśmy wtedy jednocześnie i wieś Szczekociny i miasto Szczekociny.
Piotr Młodszy znacznie powiększył dobra ojcowskie przez ślub z Kenną z Dębna.
Syn Piotra Młodszego Jan ze Szczekocin miał już dwór na pałacowym wzgórzu, ale jako kasztelan lubelski, a później tenutariusz zamku obronnego w Olsztynie, pewnie rzadko tutaj bywał.
Warto dodać, że brat Jana nazywany Pietraszem ze Szczekocin był podstolim królowej Jadwigi. Choć pisano go ze Szczekocin był właścicielem Dębna, które przypadło mu w sukcesji po ojcu.
Kolejny dziedzic Dobiesław syn Jana, z łaski króla jak ojciec pełnił ważne urzędy i wiele czasu spędzał poza Szczekocinami. Raz nawet wyjechał bez nadziei na powrót. Uciekać musiał poza granice kraju, kiedy wplątał się w romans z królewską małżonką i zbiegł przed gniewem króla Władysława Jagiełły. Wrócił jednak szczęśliwie i może dlatego, dziękując Bogu rozpoczął budowę murowanego kościoła. Choć niektórzy twierdzą, że mogła to być forma pokuty, co w tamtych czasach często praktykowano.
Kolejny Jan, dziedzic po Dobiesławie, nie wdał się w ojca, żył spokojnie i bogacił się w Szczekocinach.
Sukcesję po nim przejęli synowie: Jakub wziął Dębno, Wojciech Szczekociny, a Michał Sprowę i Raszków.
Los ostatniego Szczekockiego Odrowąża był tragiczny. Był z rycerskiego rodu i zginął jak rycerz, pod Koźminem w 1497 roku na mołdawskiej wyprawie króla Jana I Olbrachta.
We dworze szczekocińskim pozostała Katarzyna, wdowa po Wojciechu z córkami Anną i Elżbietą.
To przez Annę, we dworze na pałacowym wzgórzu, na kolejne 100 lat zamieszkali Szczepanowscy. Około 1511 roku wyszła za jednego z nich o imieniu Erazm.
Szczepanowscy byli zwolennikami reformacji i kalwinami. Nasi przodkowie katolicy doznali od nich wielkich krzywd. Choć, trzeba przyznać, że dbali o rozwój gospodarczy miasta. Filip Szczepanowski syn Erazma w 1559 roku wyjednał u króla Zygmunta Augusta zgodę na cztery jarmarki, a jego wnuk Maciej, wystawił dokument regulujący przywileje i obowiązki mieszczan zawarte niegdyś w dokumencie lokacyjnym, który niestety zdążył do tego czasu zaginąć. Ostatni ze Szczepanowskich Filip, praprawnuk Erazma, sprzedał Szczekociny w 1610 roku Andrzejowi Oleśnickiemu, też kalwinowi.
Oleśnicki był żupnikiem krakowskim, człowiekiem niezwykle bogatym. Jednym z administratorów w majątkach Oleśnickiego był Szymon Piotr Jasiński, w niektórych opracowaniach Jasieński. Ten, jak pisze Walerian Nekanda Trepka, manipulator wkradł się w łaski swojego pracodawcy i dorobił tak wielkich pieniędzy, że nawet Oleśnicki zmuszony był zaciągać u niego pożyczki. W końcu wziął córkę Oleśnickiego za żonę i zarządzał Szczekocinami jako jej wianem. Zaraz część praw do dochodów z miasta Szczekociny odsprzedał. Najpierw Mikołajowi Borkowi, później, kolejną część Stanisławowi Jordanowi.
Przez następne lata Szczekociny miały więc kilku właścicieli. Ale i Borek i syn po Stanisławie Jordanie Mikołaj, najprawdopodobniej oddali w administrację swoją część dochodów z miasta owemu Jasińskiemu.
We dworze na pałacowym wzgórzu mieszkał Szymon Piotr Jasiński do swojej śmierci w 1630 roku. Później, jego dwaj synowie zbrojnie najechali Szczekociny i przez wiele lat, czyniąc w mieście gwałty próbowali siłą zawładnąć majątkiem, którym ojciec zarządzał.
Między 1652 a 1660 rokiem skończyła się ich samowola. W nieznanych do dzisiaj okolicznościach przejął Szczekociny dworzanin królewski Franciszek Koryciński herbu Topór, piszący się z Pilicy.
Należy dodać, że Jasińscy nie cieszyli się dobrą reputacją wśród ówczesnych obywateli. W „Księdze rodów plebejskich” wspomnianego już Nekandy Trepki uważani są za sprytnych plebejuszy z bezprawnie przywłaszczonym tytułem szlacheckim i herbem. Ich niesławny pobyt we dworze na pałacowym wzgórzu zakończył się z chwilą, gdy Franciszek Koryciński zaprowadził w mieście całkiem inne rządy. Przede wszystkim był katolikiem i to on przywrócił miastu świątynię.
W tym czasie, na pałacowym wzgórzu wzniesiona była budowla w inwentarzach nazywana „stary pałac na kopcu”.
Koryciński mieszkał w tym dawnym pałacu, ale zapewne nieczęsto. Częściej przebywał przy królu w Krakowie i na wojennych wyprawach. M.in. z królem Janem Sobieskim na wiedeńskiej wyprawie, z własną chorągwią pancerną..
Wszedł do historii nie tylko przez znakomite zasługi dla Szczekocin i kraju, ale i dzięki żonie Mariannie z Michałowskich. Na ich ślubie w 1660 roku obecny był król Jan Kazimierz i fakt ten przez biografów został uwieczniony. Ale ciekawostką prawdziwą jest poemacik Wespazjana Kochowskiego poświęcony żonie Korycińskiego: Pieśń X „Zuzanna potwarzą zalotnych starców nie przekonana, Do J.M. Paniej Maryanny z Michałowa Korycińskiej”.
Mamy prawo przypuszczać, że na pałacowym wzgórzu w starym pałacu gościł w 1665 roku Jan Sobieski, wtedy jeszcze hetman, późniejszy król Polski. Stąd jednego dnia 17 września wysłał do swojej żony Marysieńki, aż trzy listy.
Na pewno bywał Wespazjan Kochowski, od 1663 roku właściciel nieodległych od Szczekocin Goleniów i bliski przyjaciel Korycińskiego. Później syn Wespazjana Hieronim, chrześniak Korycińskiego, znany nam z tego, że spore sumy pożyczał od szczekocińskiego aptekarza Jana Jarmundowicza. Niewytłumaczalny jest fakt, że mimo przyjaźni, jako sąsiedzi Koryciński i Kochowski toczyli ze sobą, ciągnące się latami, sądowe spory graniczne.
Pałac Korycińskich zburzyli Dembińscy, gdy zbudowali nowy. Ale do dziś cieszy oczy ufundowana przez nich w 1678 roku płn. kaplica kościoła, a na wieży kościelnej wydzwania dzwon z 1672 roku, oznaczony herbem Korycińskich Topór.
Koryciński zmarł bezpotomnie, w chwili śmierci żadne z jego dzieci już nie żyło. Majątek trafił do Adama Walewskiego, spokrewnionego z drugą żoną Franciszka. Walewski raczej nie mieszkał w „pałacu na kopcu”, po 6 latach od sukcesji, w 1709 roku sprzedał Szczekociny Franciszkowi Dembińskiemu.
Dembińscy kupili Szczekociny z zamiarem mieszkania tutaj na stałe. O tym świadczy podjęta budowa nowego pałacu. Ale zanim do tego doszło, dwa pokolenia Dembińskich mieszkało w starym.
Pierwszy Dembiński na Szczekocinach Franciszek, uczestnik wyprawy pod Wiedeń zmarł w roku 1727 i jak wskazuje napis na pomniku nad kryptą w szczekocińskim kościele, tam został pochowany. Pozostawił dwóch synów: Ludwika i Jana. Rzadko wspomina się o Ludwiku, choć to on w „Złotej księdze szlachty polskiej” Teodora Żychlińskiego wymieniony jest jako właściciel Szczekocin. Częściej pisze się o Janie, bo to syn Jana, kolejny Franciszek objął w wyłączne posiadanie dobra szczekocińskie. Rozliczenia majątkowe z dziećmi Ludwika trwały aż do końca XVIII wieku, jeszcze pół wieku po jego śmierci.
Wspomniany wcześniej Jan, ojciec Franciszka ożenił się z Marianną z Krasickich, która w wianie wniosła mu Rusinów i dobra przysuskie.
Po śmierci Ludwika w 1758 i Jana w 1752 samodzielnym właścicielem Szczekocin został Franciszek Dembiński. Mieszkał w starym pałacu po Korycińskich – „na kopcu”.
Niebawem do pałacu wprowadza się Urszula Morsztynówna, po ślubie z Franciszkiem w 1762 roku Dembińska. Zaczynają budowę nowej siedziby, takiej na miarę ich majątku i pozycji jaką zajmują. Tylko Urszula w niej zamieszka. Franciszek zmarł w 1777 roku, gdy nowy pałac był dopiero „pod dach wyciągnięty”, jak zapisano w inwentarzu po jego śmierci.
Urszula pozostała nie tylko z niedokończoną budową, ale z ogromnym majątkiem Franciszka. Jak wykazały następne lata, dobrze sobie poradziła. Dokończyła budowę nowej siedziby i zachowała w całości majątek swój i ten po Franciszku.
Mieszkała, jak piszą jej biografowie w trzech miejscach: przemieszczając się między Krakowem, Rusinowem i Szczekocinami – najokazalszym z tych miejsc. Jesień spędzała w Rusinowie, lato w Szczekocinach, a zimę w kamienicy na Sławkowskiej w Krakowie.
Któż nie bywał u starościny wolbromskiej w nowym pałacu?
Najsamprzód wymieńmy króla Stanisława Augusta, który wracając w 1787 roku z Kaniowa, po spotkaniu z carycą Katarzyną, gościł w pałacu przez trzy dni, zachwycając się tym miejscem.
Biskup kamieniecki Krasiński bardzo lubił bywać w Szczekocinach, gdzie znajdował „odpoczynek i atmosferę domu rodzinnego” – tak pisał w listach do Urszuli tęskniąc za tym miejscem. Tutaj polował na bekasy. Korespondencja biskupa i starościny była bardzo obszerna. Doczekała się nawet wydania książkowego.
No i dwaj zięciowie Urszuli, postacie przecież nietuzinkowe: Tadeusz Czacki i Józef Wielhorski.
Pierwszy znany z pasji bibliofilskiej mąż Barbary, starszej z córek starościny przybył do Szczekocin ze swoim sekretarzem Łukaszem Gołębiowskim. W pałacu w Szczekocinach znajdował się wielki księgozbiór. Wspomina Gołębiowski, że w roku 1792 przyjechał ze swym pracodawcą do Szczekocin, gdzie porządkowali zbiory biblioteczne. W tym samym roku odbył się ślub Barbary Dembińskiej i Tadeusza Czackiego. Więc, to wtedy Czacki poznał pannę Dembińską.
Sam ślub, podobnie, jak ślub Korycińskich pozostawił w literaturze ślad w postaci wiersza. Józef Bielawski jeden z uczestników królewskich obiadów czwartkowych napisał utwór „Pienie weselne na zaślubiny Tadeusza Czackiego z Barbarą Dembińską 24 maja 1792 roku”.
Tadeusz Czacki był częstym gościem w Szczekocinach. O jednym z jego pobytów pisał po latach Tygodnik Ilustrowany. Przytaczając zapiski z pamiętnika przyjaciółki starościny, pisano o tym jak Czacki jednego razu miał w Szczekocinach sen zapowiadający śmierć swojego starszego syna. Sen, który niestety się spełnił.
Drugi zięć, generał Józef Wielhorski, mąż Salomei był w czasach Księstwa Warszawskiego wiceministrem wojny. To zapewne za jego przyczyną w dobrach Dembińskich; i w Szczekocinach i w Przysusze stacjonowały wojskowe jednostki. Czyżby dla ochrony własności teściowej?
Bywał wreszcie przy starościance Barbarze, już wdowie, lekarz krzemieniecki Józef Sedlmayer. W 1825 roku prasa ówczesna donosiła nawet, że założył przy pałacu szpital, gdzie z wielkim poświęceniem leczył wszystkich, niezależnie od stanu społecznego. Po śmierci Barbary wyszło na jaw, że on i Barbara, już od 1814 roku byli małżeństwem i wychowywali syna, który w tym samym roku się urodził. Małżeństwo utrzymywane w tajemnicy przed matką wprowadza w błąd niektórych historyków utrzymujących, że ów był synem Józefa z jego pierwszego małżeństwa. To on po matce odziedziczył dobra szczekocińskie, ale odsprzedał je zaraz przyrodniemu bratu Wiktorowi Czackiemu. Mamy prawo przypuszczać, że obaj bywali w tym pałacu i w tym parku, ale na stałe w dorosłym życiu tutaj nie zamieszkali.
Kolejny właściciel Franciszek Ludwik hrabia Wodzicki, właściciel pałacu i dóbr Szczekociny od 1842 roku był pierwszym właścicielem miasta, który pomyślał o utwardzeniu nawierzchni miejskiego rynku. Choć już wcześniej był właścicielem Goleniów i Szczekocińskiego Przedmieścia, w Szczekocinach raczej nie mieszkał.
Za to mieszkał na pewno senator Jan Hipolit Łubieński, po Wodzickim właściciel dóbr Goleniowy i Szczekociny. Wybudował zajazd tradycyjnie nazywany oberżą – dziś miejski magistrat. Chyba dlatego, ulicę do pałacu prowadzącą nazwano Senatorską.
Łubieńscy: Jan Hilary później syn Artur, zwracali wielką uwagę na rozwój gospodarczy miasta. Uruchomili m.in. fabrykę płótna, destylarnię, rzeźnię i magazyn solny.
Do 1876 roku w pałacu mieszkał wnuk senatora Stefan. Do czasu, gdy postrzelił się śmiertelnie w lesie. Wieść niesie, że to było samobójstwo. Niespełna dwudziestoletni, pozostawiony sam po śmierci dziadka i ojca, nie udźwignął ciężaru prowadzenia bankrutującego majątku. Pozostał w Szczekocinach w mogile na Starym Cmentarzu.
Kolejny właściciel, żydowskiego pochodzenia przedsiębiorca i bankier, Feliks Jakub Halpert, zawsze marzył o majątku ziemskim i pałacowej rezydencji. Wykorzystał okazję, kiedy Towarzystwo Kredytowe Ziemskie wystawiło na licytację dobra po Łubieńskich.
Trudno powiedzieć, jak często tutaj przebywał. Z pamiętników jego syna Tadeusza wiemy, że spędzali w Szczekocinach letnie miesiące, resztę roku zaś w Warszawie lub Petersburgu. Za to jego prochy, na zawsze spoczęły na szczekocińskim cmentarzu.
Od 1891 roku, po śmierci męża, majątkiem zarządzała wdowa po Feliksie Elżbieta. Pochodziła z albańskiego, kiedyś książęcego rodu Castrioto-Skanderberg. Letnie miesiące spędzała z synami w pałacu, resztę roku zaś, w podróżach po Europie.
Więcej czasu przebywał na pałacowym wzgórzu Tadeusz Halpert, który ostatecznie od ok. 1916 roku został jedynym właścicielem Szczekocin. Do roku 1925 pracował w dyplomacji, ale później mieszkał na stałe w pałacu z żoną Stefanią z Wielopolskich.
Pasją Tadeusza Halperta były polowania i długa byłaby lista ich uczestników. Tym bardziej, że w dobrach Szczekociny były jedne z najlepszych w Polsce łowiska zajęcy i kuropatw.
Koniecznie muszę wspomnieć jedną z krewnych Feliksa i Elżbiety Halpertów bywającą u nich w ostatnich latach XIX i początkowych XX wieku. To mieszkająca na co dzień w Londynie Beatrix Corbett de Halpert, autorka znanych nam, zachowanych do dzisiaj szkicowanych akwarelą rysunków pałacu, parku i okolicy.
W 1932 roku Tadeusz sprzedał Szczekociny Janowi Ciechanowskiemu, koledze z czasów, gdy był dyplomatą i pracownikiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Ciechanowski to bogaty, dzięki majątkowi ojca i wianu żony Gladys Koch de Gooreynd dyplomata i bywalec światowych salonów.
Bywał już wcześniej w pałacu, w gościnie u Tadeusza i Stefanii Halpertów. Pracował z Tadeuszem u boku Paderewskiego w czasie pokojowej konferencji w Paryżu i później na placówce w Londynie. Polowali razem w Afryce.
Ciechanowski zaczął od remontu elewacji, później obudował park od strony Nawsia drugim murem z bramą przy moście na Pilicy. Odkupił od Lejba Wilczka dawny browar i założył tam ochronkę. Zgodził się reprezentować Szczekociny jako delegat do Semiku Powiatowego Włoszczowskiego. W tamtych czasach radni sami ponosili koszty związane z funkcją radnego. Dużo podróżował, interesy na miejscu i zarzadzanie majątkiem powierzył pełnomocnikowi i rządcom. W 1937 roku pełnomocnikiem był Witold Babiński z Warszawy, a zarządcą w Szczekocinach Stanisław Skarbek.
Z rodzicami bywali w pałacu trzej synowie Ciechanowskich: Jan, Władysław i Stanisław, lecz raczej tylko w wakacyjne miesiące. Uczyli się w szkołach na zachodzie Europy. Np. najmłodszy Stanisław w elitarnej szkole w Szwajcarii. Tam poznał i zaprzyjaźnił się z przyszłym premierem Algierii Huarim Bumedienem.
Na wakacjach w pałacu Ciechanowskich bywali ciekawi ludzie. M.in. we wspomnieniach wybitnego skrzypka tamtego okresu Pawła Kochańskiego natknąłem się na informacje, o tym, że kilkakrotnie spędzał wakacje w pałacu w Szczekocinach.
Ciechanowscy, rodzice oraz dwaj młodsi synowie przed końcem lata 1939 roku wyjechali do Francji. Wojna zastała w Szczekocinach ich 18-stoletniego syna Jana. Na samym początku okupacji udało mu się dostać do Warszawy i wykorzystując znajomości w dyplomacji, przez Rzym dotrzeć do rodziców we Francji.
Po klęsce wrześniowej wszedł Jan Ciechanowski do rządu Władysława Sikorskiego. Najpierw został sekretarzem w MSZ, później od stycznia 1941 roku ambasadorem nadzwyczajnym i pełnomocnym w Stanach Zjednoczonych. Funkcję tę pełnił do lipca 1945 roku.
Pozostał na emigracji w USA. Napisał książkę „Przegrani zwycięscy. Wspomnienia ambasadora Polski” wydaną w Ameryce jeszcze w latach czterdziestych, w Polsce dopiero w 2017 roku.
Zmarł w 1973 roku. Urnę z jego prochami złożono w grobowcu rodzinnym w Brukseli.
W wojnę, po klęsce wrześniowej, w pałacu zjawili się Niemcy. Majątek Ciechanowskich funkcjonował, nawet zarządcą pozostał ten przedwojenny. Majątki ziemskie w czasie okupacji pozostawały najczęściej w rękach właścicieli, pod pewnymi rygorami oczywiście. Jak przedstawiała się sytuacja w Szczekocinach? Tego niestety nie wiemy. W prasie niemieckojęzycznej w 1941 roku pojawił się artykuł o pałacu, jako pięknym zabytku. Autor, Niemiec pisał wprost, że pałac należy do Jana Ciechanowskiego i nawet dodał ambasadora w Stanach Zjednoczonych.
W pałacu mieściła się żandarmeria, być może również urzędowali okupacyjni burmistrzowie Szczekocin, o czym świadczą ostatnio pozyskane od wnuczki burmistrza Brondera zdjęcia. Mieściła się też szkoła z internatem dla dzieci niemieckich i folksdojczów. Wątek tej szkoły pojawił się nawet w Norymberdze na procesie, gdy jeden z oskarżonych próbował wmawiać sędziom, że Niemcy szerzyli oświatę w podbitej Polsce.
Pałac przysłużył się oświacie, ale dopiero po wojnie. Upaństwowiony dekretem PKWN, został w marcu 1945 roku zamieniony na szkołę. Profesor Roman Czernecki ulokował w pałacu Chłopskie Zakłady Naukowe. Początkowo, jako gimnazjum i liceum były własnością Związku Samopomocy Chłopskiej. Nigdy dotąd, na pałacowym wzgórzu nie bywało takich tłumów. Najpierw gimnazjalistów i licealistów, potem przez całe lata uczniów liceum pedagogicznego, jeszcze później znów liceum ogólnokształcącego i wreszcie Zespołu Szkół. Tak do pamiętniego dnia pożaru 3-go listopada 1980 roku.
Podjęto próbę odbudowy. Na pałacowym wzgórzu zaroiło się od robotników. Inżynierowie i konserwatorzy opracowali dokumentację, coś zaczęło się dziać. Z czasem remontu zaniechano. Szkołę przeniesiono do nowego budynku, wszystko ucichło.
Mam nadzieją, że ponawiane od kilku lat przez organizatorów Szczekocińskiego Festiwalu Dialogu Kultur próby ożywienia przestrzeni pałacowej to dla pałacowego wzgórza zwiastuny nadchodzących nowych, szczęśliwszych czasów.
Artykuł zamieszczony w Echo Szczekocin nr 11(112)2020 i 12(113)/2020